sobota, 17 maja 2008

Łikendowe majowanie...

Znowu nazbierało się mnóstwo spraw o których warto, a może nie warto mówić… Ja postanowiłam wykrzyczeć!

Moje życie znowu sięgnęło dna, oczywiście mowa o sferze osobistej. Wyjazd do Ośna okazał się jednocześnie wspaniałym i trudnym. Wszystko spowodowały moje relacje z Ktośkiem. Ktosiekw moim zyciu pojawił się już jakis czas temu. W skrócie… przez miesiąc starał się ze mną umowić. Kiedy uległam wywiązał się iście ognisty romans tyle, że po raz kolejny on niczego więcej niż bliskości i przyjaźni nie szukał. W jednej z tzw. Trudnych rozmów powiedział :

„Przepraszam, sądziłem że się w tobie zakocham, a to było jedynie zauroczenie. Naprawdę mi przykro. Tak bardzo tego chciałem. Coś ze mnę nie tak”.

Potem było ble ble ble, pozostańmy przyjaciółmi itd. Byłam strasznie wzburzona, a co ja jakis materac jestem, nie chcę być lekarstwem! Najlepszym rozwiązaniem byłoby wykasowanie nr telefonu i zerwanie wszelkich kontaktów z mężczyzną. Przynajmniej do tej pory działało. Tutaj mam nieco mniejsze pole popisu – tym razem mamy tych samych przyjaciół. No i do tego wszystkiego „popłynęłam” co oznacza ni mniej ni więcej lekkie zakochanie… a może nie lekkie… Nie wiem jak to nazwać. Ale uwielbiałam zasypiać i budzić się przy Ktośku, to jak przytulał i całował… no i pare innych rzeczy. Nie, nie, nie – nie sprowadzam wszystkiego tylko i wyłącznie do cielesności. Lubię z nim rozmawiać, jego poczucie humoru, utarczki słowne. To jednak nie wystarczało. Po raz kolejny spotkaliśmy się w łóżku, tym razem jednak ostatni. Ja z nadzieja na kontynuację i mimo wszystko na wydobycie uczuć ze skały, on na chwilową przyjemność cielesną i na przyjaźń. Dwie osoby i zupełnie inne oczekiwania. …No może nie zupełnie… oboje liczyliśmy na udany wieczór, który się takim okazał. Następny dzień spędziliśmy też razem spacerując i rozmawiając. Wspaniały czas… jednak nic co dobre nie trwa wiecznie… W między czasie dowiedziałam się tylko, że na długi weekend majowy jedzie jeszcze jego koleżanka Lalka. No dobra … koleżanka, to koleżanka nic przecież ich nie może łączyć oprócz koleżeństwa z zamierzchłych czasów. Znają się z poprzedniej pracy Ktośka. Po paru dniach po raz kolejny i chyba ostateczny wyjaśniliśmy sobie, że tak dalej być nie może, że trzeba to skończyć, bo nic dobrego z tego nie wyniknie. Wyjazd do Ośna miał być testem i jednocześnie czasem kiedy postaramy się naprawic nasze relacje tj. sprowadzic je na tory zupełnie inne które nad do tej pory łączyły. Mielismy zbudowac przyjaźń. Oboje wiedzieliśmy że będzie to niezmiernie trudne, ale wyzwanie podjęliśmy. Wówczas tak mi się zdawało.

Do Ośna przyjechalismy w środku nocy. Plastick Lalka już była. Pierwsze wrażenie? FATALNE! Kto na biwak jedzie w złotej kurtce, no błagam… Lalka okazała się Plastic Girl i nie wiem co musiałaby zrobic żeby zmienić moje podejście do jej osoby. Przez caly wyjazd Ktosiek unikał mnie jak mógł za to poświęcał maksimum uwagi Lalce. Myślałam, że mnie szlag trafi. Potem nawet ja zaczęłam unikać ich towarzystwa, o rozmowie w ogóle nie wspomnę. Przyzwyczajona do kontaktów jakie mieliśmy w Krakowie nie mogłam się pogodzic z tym jak mnie traktował. Niemal jak powietrze. Przykre to wszystko. Zapłakałam tylko jeden raz, wtulona w Adama płakałam ostatniej nocy. Szczytem było kiedy dowiedziałam się, że Księżyc śpi w namiocie Lalki. Jak mógł mnie tak potraktować? Mieliśmy budować przyjaźń, a on robił wszystko żebym znienawidziła go. Tak tez się stało.

„Melech, pojedziesz moim Autem? Piłem do 6-tej i nie mogę prowadzic auta” – zapytał mojego Anioła.

„Jak się nie boisz, że ci Auto uszkodzę, to nie ma problemu” – Melech odpowiedział.

Dlaczego mnie nie poprosił o to żebym prowadziła jego samochód? Pewnie dlatego, że podczas wyjazdu zamieniliśmy dosłownie 2 zdania i nie miał odwagi do mnie podejść.

Ledwie wyjechaliśmy z Ośna Ktosiek zasłabł. Wylądował na kozetce u lekarza z wysokim ciśnieniem i pod kroplówką. Nie sądziłam, że będę skłonna do takich uczuć i emocji. Coś we mnie pękło, całą swoja złość i postanowienie, że nigdy więcej nie chce go widzieć , zniknęło w oka mgnieniu. Teraz było najważniejsze żeby wyzdrowiał, żeby nabrał sił. Zebrałam się w sobie poszłam do niego. Leżał słaby i obolały. Powiedziałam, że śpi dzisiaj u mnie. Powiedziałam też że Melech rozwalił mu samochód. No cóż… zdarza się… Zaskoczyła mnie jego reakcja „Kruszku, dziękuję, nie wiem co mam ci powiedzieć, jak się zachować. Cieszę się, że Cię mam i tutaj jesteś”. Do Krakowa przyjechaliśmy w środku nocy, położyłam go do łózka… Na dobranoc dostałam ciepłego buziaka w usta… I znowu narodziły się nadzieje na to, że będzie dobrze. Ktoś kiedyś dobrze powiedział „Nadzieja umiera ostatnia”. Moja umarła dzisiaj. Dzisiaj zdałam sobie sprawę, że jedynym możliwym detoksem będzie ograniczenie kontaktów z Ktośkiem do minimum - przynajmniej tymczasowo, dopóki nie złapię równowagi. Wiem, że jestem silna i nie z takimi rzeczami w życiu musiałam sobie dawać radę. Niemniej jednak, trochę mnie to boli i musi trochę czasu minąć. Może powinnam zmienić środowisko w którym się obracam? Adaś zaproponował mi wyjazd do Wisły... dałam się namówić. Mam tylko nadzieję, że pojedziemy wyłącznie we dwójkę. Muszę nabrać dystansu pomyśleć, przeczekać, postarać się zrozumieć...




Brak komentarzy: