środa, 9 lipca 2008


Jest środek tygodnia, a ja zabijam bezsenność oddając się przyjemności (dla mnie), pisania. W tym momencie biorę głęboki oddech i z szybkością karabinu maszynowego wyrzucam z siebie pochwałę dla ludzi, którzy są pomysłodawcami laptopów "CHWAŁA IM ZA TEN WYNALAZEK".

Maj, czerwiec... no i mamy lipiec! JUŻ LIPIEC! Nie wiem jak to się dzieje, że czas przecieka mi przez palce z szybkością spadających kropel deszczu. Wiele się działo w maju m.in. wracam do sprawy z Ktośkiem.

Po raz kolejny mój wieczór z nim nie skończył się tak, jakby tego chciał mój Melech. Znowu okazałam słabość i tylko się doigrałam. Ogólnie rzecz ujmując po rozmowie z Ktośkiem doszłam do wniosku, że to totalny niewypał, a facet jest wyjątkowo zakompleksiony starając się poderwać dosłownie każdą kobietę w zasięgu wzroku. W każdym razie musiał zniknąć z moich oczu o czym mu lojalnie powiedziałam. W międzyczasie odbyły się moje urodziny, które postanowiłam zorganizować dla najbliższych przyjaciół w Propie, knajpie znajomego, w której zawsze generalnie kończymy z Melechem popijając z właścicielem wściekłe, ewentualnie wiśniówkę. Zważywszy, że impreza planowana była z wyprzedzeniem, kiedy żyłam jeszcze w dobrych stosunkach z Ktośkiem, postanowiłam sobie oszczędzić jego widoku na urodzinach i wysłałam sms:

- "Uważam, że nie jest to dobry pomysł, żebyś przychodził na ta imprezę"
- "Mam dla Ciebie mały drobiazg, który postanowiłem Ci dać osobiście"
- "Zrobisz co uważasz za słuszne" - liczyłam, że jest na tyle zrozumiała aluzja, żeby jednak nie przychodził, bo nie będzie mile widziany. A prezent... hmmm... mógł go dać komukolwiek.

...Przyszedł, był spóźniony jakieś 1,5 godziny, ale przyszedł... Nie sądziłam, że można kogoś tak znienawidzić. Siedziałam i zastanawiałam się co ja w nim widziałam? Może spadły różowe okulary, a może musiałam sobie go obrzydzić żeby znowu nie popełnić jakiejś głupoty. Kiedy przyszedł czas na rozpakowywanie prezentów oniemiałam z wrażenia. Moje Friendy podarowały mi to czego najbardziej mi potrzeba było w tym momencie: fantastyczną laleczkę VooDoo EX Loversa i jednocześnie zażenowanie Ktośka. Myślę, że nie spodziewał się tego, zwłaszcza ze strony facetów. A ja miałam ubaw do końca wieczoru. Od Ktośka dostałam Anioła z jakiejś Galerii. Ładny, stoi na parapecie pod kaktusem zaraz obok laleczki VooDoo :) Ktosiek zmył się z szybkością strusia pędziwiatra, a mnie to wcale nie przeszkadzało - wręcz przeciwnie. Od tego czasu spotkałam go tylko raz i zaczęłam pałać jeszcze większą złością. Pewnie dlatego unikam go jak ognia, żeby nie doszło jeszcze do jakiś rękoczynów albo co... ;-) Jest dobrze i nie narzekam, bo nie ma na co! Było minęło i niech nie wraca. Ostatnie 3 miesiące były niesamowite. Mam wrażenie, że w końcu wiem co to jest miłość. To nie żadna namiętność, to żadne motyle... HappySad ujęło to znakomicie:

"Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty.
To też nie diabeł rogaty.
Ani miłość kiedy jedno płacze
a drugie po nim skacze.
Miłość to żaden film w żadnym kinie
ani róże ani całusy małe, duże.
Ale miłość - kiedy jedno spada w dół,
drugie ciągnie je ku górze."

Spotkałam kogoś takiego na swojej drodze dawno temu. Teraz dałam temu szansę, bo wiem, że warto! Nie obawiam się o przyszłość, nie chce dzikiego porywu serca, namiętności... Bo to przeszkadza zobaczyć piękno drugiej osoby, zniekształca obraz, a przecież chodzi w życiu o o to, żeby wszystko było naturalne, niewymuszone, nieudawane. Dzisiaj wiem, że chcę ... chcę i będę szczęśliwa.

2 komentarze:

skrzywka pisze...

a ja trzymam kciuki :-)

Jakub Pietrzyk pisze...

Oj to były udane urodziny, ktosiek był zdegustowany, roztańczona solenizantka na ulicy Ciała Bożego :)