Wspinając się po drewnianych stopnia wydawało by się niekończącej drogi, zachodziłam w głowę "co mnie do cholery podkusiło, żeby zapisać się na ten kurs tańca? I to jeszcze samej!" . Salsa to przecież delikatnie powiedziawszy nieco zmysłowy taniec, w którym kobieta porusza biodrami, kusi wyglądem i gestami. Mężczyzna natomiast przez prowadzenie partnerki pragnie zwrócić uwagę innych mężczyzn na swoją kobietę. Ot taka męska próżność :) "Głupia jak but jesteś, przecież tam przyjdą same pary, a ty jesteś początkującym singlem. Co ty w ogóle zamierzasz tam robić? Chyba ścianę podpierać!" - moje myśli nie przestawały krytykować. A tyle razy słyszałam, że zawsze należy myśleć pozytywnie. Tylko jak znaleźć pozytyw w tym, że nagle z dnia na dzień zostało się samemu? Serce waliło jak oszalałe, bo oto po długiej przerwie musiałam zmierzyć się z samotnością. "Tak, pojadę znacznie wcześniej na zajęcia. Będę miała wtedy okazję zobaczyć kto wchodzi, jeśli okaże się, że są to same pary, to nikt nie zauważy jak ukradkiem wycofam się z poczekalni...". Byłam zdecydowanie przed czasem - pierwsza. No, wygrałam tę rundę. Usiadłam przy stoliku, blada, zniechęcona szukając na suficie pajęczyn. Potem zaczęłam czytać dyplomy za wybitne osiągnięcia w tańcu... Jasne... ja i taniec...? To, że lubie muzykę i tańczyć nie oznacza, że się nauczę pod dyktando kroków. Po 5 minutach od mojego przyjścia otworzyły się skrzypiące białe wielkie drzwi i weszła dziewczyna. Na pierwszy rzut oka intelektualistka, pomyślałam... jak nic zaraz wparuje jej facet. Ta myśl mnie pogrążała coraz bardziej i utwierdzała, że powinnam sie stamtąd wynieść jak najszybciej. Usiadła przy drugim stoliku. Pogrążona w swoich destrukcyjnych myślach usłyszałam:
"cześć"
"cześć"- odpowiedziałam.
"Przyszłaś na zajęcia dla początkujących"?
"Tak, musiałam sobie jakoś czas zorganizować" - sama się sobie dziwiłam skąd we mnie tyle szczerości. Przecież chciałam być sama ze swoim smutkiem, a jej nie znałam.
"To tak jak ja. Z facetem się rozstałam". Te słowa chyba zapadną mi w pamięci do końca życia. Bo od tego momentu już zawsze rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się i płakałyśmy. Jesteśmy dla siebie wsparciem. Myślę, że w życiu nie dzieje się nic bez przyczyny. Spotkałam Mal'acha tu na ziemi, który okazał sie wyjątkowy. To podobieństwo czasami mnie przeraża, bo myślimy tak samo, robimy tak samo, znamy się na przysłowiowy "wylot", jest lojalność i szczerość. Nie ma tematów tabu i mam nadzieję, że ich nie będzie. Mal'ach zagościł w mojej rodzinie i moim życiu na zawsze. Rok to niewiele jakby się wydawało, a jednak... Ostatni rok to pogrzebanie przeszłości i powitanie nowego. To nowe koleżeństwo, praca i Mal'ach. To nowa Ja. To poznanie swojej dojrzałości i siebie oraz siły ww mniw drzemiącej. Siły istniejącej wyłącznie dzięki wsparciu Anioła.
"A może by tak zaprosić naszych byłych Panów na kolację?"-zaproponował Anioł.
"Wiesz to nie jest głupi pomysł, gdyby nie oni, nie miałybyśmy okazji się poznać".
I to jest właśnie to pozytywne myślenie i wyciąganie nawet z najgorszej sytuacji, pozytywnych elementów.
wtorek, 4 grudnia 2007
Mal'ach i przypadek?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz